sobota, 23 maja 2009

że niby praca nad kondycją

Zastanawiałam się ostatnio jak to było z tym bieganiem... Bo przecież zaczęłam biegać, żeby kondycję poprawić... Kondycję do chodzenia po górach. Pamiętam jak wchodziliśmy z Robertem na Lodovy i wtedy pierwszy raz zauważyłam poprawę tempa przy podchodzeniu. Ale cały czas to góry były celem, nie bieganie. Potem tak nagle, niezauważalnie, w to niewinne bieganie wplotły sie starty w imprezach biegowych. Pierwszy medal w Poznaniu... Pierwszy półmaraton w Toruniu. Potem pojawiło się zimowe bieganie. Mimo przyjemnie dzwoniących medali w szufladzie - bieganie w mrozie i po śniegu służyło tylko budowaniu formy pod Andy.
Po powrocie z Chile przypadkiem zaplanowany start w półmaratonie we Wiązownej odmienił wszystko. Kameralna impreza, w podwarszawskim miasteczku wyróciła moje biegowe życie do góry nogami. Długo by opowiadać dlaczego. Spirala biegowa się nakręciła i teraz zbieram plon jej rozkręcania:-) Nie biegam już po to, żeby mieć dobrą formę w górach, choć cieszę się, że taki jest "skutek uboczny". Biegam, bo sprawia mi to przyjemność, bo mam okazję podobnie jak w górach, zmierzyć się sama ze sobą. I sama ze sobą się ścigam przy okazji.
Cieszę się, że w tej biegowej przygodzie towarzyszą bliskie mi osoby, w tym takie, z którymi na niejedną górę wchodziliśmy wspólnie. Wirus biegania "prądkuje" dość szybko ;)
O górach myślę, tęsknię, Tatry mi sie śnią nawet ... ale tymczasem biegam, startuję, kolekcjonuję medale i życiówki. I planuję kolejne starty. A od kiedy pojawił się nieśmiały plan zmierzenia się nie z wysokością, a z dystansem 42 km na jesieni - to bieganie stało się celem ...
Aury na góry nie ma. Jakoś splot przypadków wykluczył kolejne marzenia górskie z grafika na 2009 rok... Pewnie los się odwróci i aura wróci...

Brak komentarzy: