Taka mała reflek
sja przy okazji: dwaj spośród naszych panów: Tomek i Maciej, w niesamowity sposób opowiadają o swoich rodzinach: żonach i dzieciach, z błyskiem w oku, pasją i dumą. Miło się tego słucha.
W nocy padało ale od rana, mimo licznych chmur, było sympatycznie pogodowo. Góra nam się do tej pory nie pokazała jeszcze. Ruszyliśmy w stronę lodowca, zostawiając namioty i część depozytu ukryte wśród skał. Tadek ruszył szybciej, dzięki czemu zarezerwował nam w stacji meteo 2 pokoje (po 6 os. każdy). Maciek dzielnie zamykał pochód pilnując jak sobie radzimy.
Lodowiec robi wrażenie. Szliśmy w rakach ale nie wiązaliśmy się liną. Stacja meteo wygląda jak schron. Zaniedbane, brudne, ale ważne że mieliśmy miejsca leżące. Była "bieżąca" woda z lodowca, co przynajmniej mycie zębów ułatwiało. Tego dnia już zbyt wiele nie robiliśmy.
Noc była ciężka. Ktoś chrapał na dolnych pryczach (górne zajęliśmy z Iloną i Maćkiem we trójkę), potem się rozpadało i dach przeciekał na nasze plecaki. Ciężko było się wyspać. Mieliśmy zaplanowaną aklimatyzację po śniadaniu ale lało tak mocno, że wróciliśmy do łóżek. Popołudniu przestało padać i Robert zrobił nam ćwiczenia z hamowania czekanem. Podeszliśmy też pod jedną ścianę związani linami.
Plan na następny dzień był następujący: gruziński przewodnik i Robert ok 2giej w nocy sprawdzają pogodę i jeśli wszystko jest ok - ruszamy z zamiarem wejścia na szczyt.
Robert obudził nas przed 3cią, szybko się wyszykowaliśmy i morenami ruszyliśmy w kierunku lodowca. U mnie powtórzyło się to, co przez ostatnie dni: mega zadyszka, brak sił. W końcu ustaliłam z Robertem że się odłączę, podejdę sobie powolutku tyle ile dam radę a potem wrócę do meteo. I tu się rozstaliśmy. Widziałam grupę sunącą przodem na czołówkach, a sama szłam swoim tempem do przodu. Chmur było coraz więcej, wiatr też coraz silniejszy. O 7mej byłam zpowrotem w meteo i od razu poszłam spać. Ok 11tej wróciła reszta, przemoczeni, zmęczeni, w zerowej widoczności i sypiącym śniegu musieli zawrócić. Niestety taka pogoda miała się utrzymać przez kolejne 3 dni.
Z Iloną i 4 kolegami (Igor, Leszek, Tadek i Tomek) postanawiamy schodzić na dół tego samego dnia. Pakujemy się szybko i ruszamy w kierunku Kazbegi o 15tej.
Lodowiec po kilku dniach opadów wygląda inaczej. Podobnej metamorfozie ulegają strumyki górskie. Do miejsca, gdzie mamy depozyt docieramy sprawnie i szybko. Tu Tomek podejmuje decyzję, że przenocuje sobie sam w namiocie, a my ruszamy dalej: Leszek i Tadeusz szybciej z przodu, my z Igorem za nimi. Ścieżki pozamieniały się w błotniste ślizgawki, co chwila ktoś z nas zalicza ślizg i puszcza lawinę przekleństw. Szło się nam coraz wolniej. O 19:45 byliśmy w okolicach kapliczki, i tu rozpoczęły się nasze przygody.
W miarę szybko zrobiło się ciemno, pomyliliśmy drogę kilka razy, i tak ubłoceni po kolana, wycieńczeni, widzieliśmy w dole miasteczko ale za Chiny nie udawało się nam do niego zbliżyć. Poruszaliśmy się siłą woli. Igor oznajmił że chyba trzeba się szykować do spania w trawie bo kompletnie nie wiemy gdzie jesteśmy i wtedy za naszymi plecami pojawiła się... taxi. Lechu i Tadeusz od dobrej godziny szukali nas po okolicy. Nie wiem jak by się skończyła ta noc gdyby nie oni.
Z mojej strony ogromne podziękowania dla Ilony i Igora. Bez Was poddałabym się dużo szybciej!!!
Dziś czekamy na resztę ekipy, jutro ruszamy dalej, w inny region Gruzji!
.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz