czwartek, 23 lipca 2009

Akcja górska rozpoczęła się wyjściem z Kazbegi w stronę lodowca. Szliśmy na lekko, bagaże wiozły nam konie. Było cieplutko, dookoła piękne łąki. To co rosło wśród traw naprawdę zapierało dech. Całe wzgórza białych rododendronów, przecudne fiołki, mnóstwo niezapominajek. Miejscem docelowym była tzw łąka, na której konie zrzuciły nasze bagaże. Tu rozbijaliśmy namioty. Przy okazji przetestowaliśmy ile osób jest w stanie max w 3os. namiocie grać w makao.
Taka mała refleksja przy okazji: dwaj spośród naszych panów: Tomek i Maciej, w niesamowity sposób opowiadają o swoich rodzinach: żonach i dzieciach, z błyskiem w oku, pasją i dumą. Miło się tego słucha.
W nocy padało ale od rana, mimo licznych chmur, było sympatycznie pogodowo. Góra nam się do tej pory nie pokazała jeszcze. Ruszyliśmy w stronę lodowca, zostawiając namioty i część depozytu ukryte wśród skał. Tadek ruszył szybciej, dzięki czemu zarezerwował nam w stacji meteo 2 pokoje (po 6 os. każdy). Maciek dzielnie zamykał pochód pilnując jak sobie radzimy.
Lodowiec robi wrażenie. Szliśmy w rakach ale nie wiązaliśmy się liną. Stacja meteo wygląda jak schron. Zaniedbane, brudne, ale ważne że mieliśmy miejsca leżące. Była "bieżąca" woda z lodowca, co przynajmniej mycie zębów ułatwiało. Tego dnia już zbyt wiele nie robiliśmy.
Noc była ciężka. Ktoś chrapał na dolnych pryczach (górne zajęliśmy z Iloną i Maćkiem we trójkę), potem się rozpadało i dach przeciekał na nasze plecaki. Ciężko było się wyspać. Mieliśmy zaplanowaną aklimatyzację po śniadaniu ale lało tak mocno, że wróciliśmy do łóżek. Popołudniu przestało padać i Robert zrobił nam ćwiczenia z hamowania czekanem. Podeszliśmy też pod jedną ścianę związani linami.
Plan na następny dzień był następujący: gruziński przewodnik i Robert ok 2giej w nocy sprawdzają pogodę i jeśli wszystko jest ok - ruszamy z zamiarem wejścia na szczyt.
Robert obudził nas przed 3cią, szybko się wyszykowaliśmy i morenami ruszyliśmy w kierunku lodowca. U mnie powtórzyło się to, co przez ostatnie dni: mega zadyszka, brak sił. W końcu ustaliłam z Robertem że się odłączę, podejdę sobie powolutku tyle ile dam radę a potem wrócę do meteo. I tu się rozstaliśmy. Widziałam grupę sunącą przodem na czołówkach, a sama szłam swoim tempem do przodu. Chmur było coraz więcej, wiatr też coraz silniejszy. O 7mej byłam zpowrotem w meteo i od razu poszłam spać. Ok 11tej wróciła reszta, przemoczeni, zmęczeni, w zerowej widoczności i sypiącym śniegu musieli zawrócić. Niestety taka pogoda miała się utrzymać przez kolejne 3 dni.
Z Iloną i 4 kolegami (Igor, Leszek, Tadek i Tomek) postanawiamy schodzić na dół tego samego dnia. Pakujemy się szybko i ruszamy w kierunku Kazbegi o 15tej.
Lodowiec po kilku dniach opadów wygląda inaczej. Podobnej metamorfozie ulegają strumyki górskie. Do miejsca, gdzie mamy depozyt docieramy sprawnie i szybko. Tu Tomek podejmuje decyzję, że przenocuje sobie sam w namiocie, a my ruszamy dalej: Leszek i Tadeusz szybciej z przodu, my z Igorem za nimi. Ścieżki pozamieniały się w błotniste ślizgawki, co chwila ktoś z nas zalicza ślizg i puszcza lawinę przekleństw. Szło się nam coraz wolniej. O 19:45 byliśmy w okolicach kapliczki, i tu rozpoczęły się nasze przygody.
W miarę szybko zrobiło się ciemno, pomyliliśmy drogę kilka razy, i tak ubłoceni po kolana, wycieńczeni, widzieliśmy w dole miasteczko ale za Chiny nie udawało się nam do niego zbliżyć. Poruszaliśmy się siłą woli. Igor oznajmił że chyba trzeba się szykować do spania w trawie bo kompletnie nie wiemy gdzie jesteśmy i wtedy za naszymi plecami pojawiła się... taxi. Lechu i Tadeusz od dobrej godziny szukali nas po okolicy. Nie wiem jak by się skończyła ta noc gdyby nie oni.
Z mojej strony ogromne podziękowania dla Ilony i Igora. Bez Was poddałabym się dużo szybciej!!!
Dziś czekamy na resztę ekipy, jutro ruszamy dalej, w inny region Gruzji!

Brak komentarzy: