wtorek, 8 września 2009

Satan & Ganek

Udało się spędzić wyjątkowy weekend w Tatrach :-) będzie zero narzekań na cokolwiek, tak było fajnie. Do Somokowca udało się zajechać w piątek popołudniu. Padało - niebo zaciągnięte było ciemnymi chmurami. Robert zaproponował 7mą rano jako godzinę wyjścia sobotniego na Satana, więc spokojnie można było się wyspać.
Sobotnie wejście upłynęło pod znakiem zaskakujących zmian pogody. Ruszaliśmy ze Strbskiego Plesa. Rano było po prostu pochmurno. Potem szybko pojawił się deszcz, który jeszcze szybciej zamienił się w śnieg. Wiało mocno, więc naprawdę było zimno. Spodnie i buty miałam totalnie przemoczone w połowie drogi na gór e (a ręce totalnie przemarznięte - dziękowałam intuicji, że zimowe, ciepłe rękawice zabrałam).
Miło było bo przestało padać jak byliśmy na szczycie, choć mleko dookoła. Rozpoczęliśmy schodzenie i zaczął padać grad ze śniegiem ... jak tylko doszliśmy do szlaku pod górą ... jakby się zaczęło przejaśniać... pokazało się błękitne niebo, słońce ... hihihi a my już po wszystkim. w takiej słonecznej aurze wróciliśmy do Smokowca. Była 13sta :-)
Plan na niedzielę to Ganek. Zbiórka o 5:30, żeby w mniej mokrą pogodę wycelować. Początek drogi jest taki sam jak na Vysoką (z Popradzkiego Plesa, Zlomiskową Doliną), tylko potem na Ganek w Rumanowską dolinę odbijaliśmy w prawo a na Vysoką w lewo trzeba by iść. Z drogi ładnie było widać jak słońce rzucało swoje pierwsze promienie na Satana. Podchodziło mi się kiepsko pod ścianę - jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie energii (szkoda słów), ale potem ... zaczęło się to co tygryski lubią najbardziej :)
Do szczerbiny pomiędzy Rumanowym Szczytem a Gankiem podejście wiodło sympatycznym kominem. Od szczerbiny droga szła już w większości granią. Ekspozycje spore, widoki przepięknie, choć trzeba było raczej uważać a nie się rozglądać. Czym wyżej tym więcej przy zmarżniętej, oblodzonej skały. Na szczęście udawało się ją jakoś omijać. Doczłapujemy się w końcu na szczyt, jest 9ta rano ... idealnie :-) dzień się na dobre jeszcze nie zaczął dla niektórych a my już na górze! a tu widok na: Lodowe szczyt, Młynarza, dalej Rysy, Mały Ganek, i z drugiej strony Vysoką. jak marzenie :-) Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nim nacieszyliśmy oczy, odwiązaliśmy się od liny, wyciągnęliśmy aparaty ... to wiatr przywiał chmury nie wiadomo skąd w ogóle i po widokach pozostało wspomnienie. Na dół dość szybko zeszliśmy bez większych przygód podjadając jagody z krzaków (a w sobotę tez maliny;) ). Zaczęło lekko kropić jak już dochodziliśmy do auta. W Smokowcu bylismy o 13stej :) Wypiliśmy tradycyjna kawusię z naszym vodcą (Robert robi pyszną kawę!) i ruszyłyśmy do domu.
ehhhh - to był wyjątkowy łykiend.... Robert zaraził mnie kolejnymi pomysłami gdzie by tu można pojechać i na co wejść następnym, i następnym i następnym razem.

Brak komentarzy: